piątek, 5 lutego 2016

O pewnych paradoksach czytania fantastyki


            ,,A lot of it is just straight teenage stuff. I didn't mean it to be, but it’s perfect for them. I think they’re attracted by things that give verisimilitude”[1].
J.R.R. Tolkien o przyczynie popularności jego książek wśród studentów collage’ów

            Sceną, której najbardziej nie lubię w filmowym Harrym Potterze jest zniszczenie londyńskiego Millenium Bridge. Filmowcy, oszczędzając książkowy, fikcyjny most Brockdale na nieznanej rzece, zburzyli cały świat wykreowany w opowieściach o młodym czarodzieju. Bo Millenium Bridge nie dość, że obecnie stoi i nigdy się nie zawalił, to w czasie przypisanym do przedstawionych wydarzeń nie istniał zupełnie. W ten sposób, przez nieumiejętne zespolenie z naszym światem, uniewiarygadnia się świat różdżek, smoków i latających mioteł.
            Oczywiście, ta niezgodność nie sprawiła, że ktokolwiek przestał wierzyć w istnienie czarodziejów. Nikt w nie nie wierzył od samego początku. Ale uznawać je można było za wiarygodne. Wiarygodne w najdoskonalszy sposób. Wiarygodne, bo nieudowadnialne. Cały świat skonstruowany przez Rowling należy do alternatywnej rzeczywistości. Kraina czarodziejów jest niedostępna dla zwykłych ludzi. Żaden z faktów rozgrywających się w naszej rzeczywistości nie może zostać zweryfikowany, bo tak naprawdę wcale do naszej rzeczywistości nie przynależy. Najbardziej przyziemne, oswojone miejsce jest równie fikcyjne jak czarodziejska szkoła. Nie trzeba się więc martwić zgodnością, można po prostu uznać równoległe istnienie całego fantastycznego uniwersum. I wierzyć, bo  nie ma dowodów.
            Bo choć alternatywna historia to w powszechnym rozumieniu tylko jedna z licznych odmian fantastyki, to naprawdę jest właśnie tym, czego czytelnicy oczekują od fantastyki całościowo[2]. Może to być historia dziejąca się w naszym, odmienionym świecie, w przedhistorycznych czasach, w odległej przyszłości, nigdzie lub bardzo daleko. Ale potrzebna jest możność uwierzenia, że to się dzieje. Niezbędne jest do tego albo odcięcie się od realnego świata i zadbanie o spójność wewnętrzną świata wymyślonego, albo zgranie ich w sposób nie wywołujący dysonansów poznawczych. Odpowiedni dystans, czy to czasowy czy geograficzny, pozwala w ten sposób na stworzenie światów bardziej przekonywających, przez to – wręcz bliższych.
            Brak realizmu nie pozwala na całkowite wyrzeczenie się mimesis. Czytelnicy zazwyczaj zwracają uwagę na dwa obszary, w których oczekują wiernego odwzorowania rzeczywistości. Prawa fizyki oraz psychologia bohaterów. Nacisk na stosowanie się do obserwowalnych praw fizyki wynika z nieuzasadnionego, choć zrozumiałego uogólnienia ich – uogólnienia, które pozwala funkcjonować naukom empirycznym jako czemuś więcej niż obserwacji przypadków. Współcześnie wydaje się to tak oczywiste, że niemal intuicyjnie wprowadza się swoją wiedzę na temat funkcjonowania grawitacji czy wytrzymałości materiałów do światów równoległych, zapominając, że są właśnie równoległe. Żeby rażące niezgodności z prawami fizyki mogły być tolerowane potrzebne jest wprowadzenie fizyki alternatywnej. Inaczej ma się sprawa z psychologią bohaterów, tu wytrychem może być przyjmowanie stosownych konwencji i używanie archetypów zamiast ,,prawdziwych” postaci. Jednak, mimo dużych możliwości naginania prawdy i prawdopodobieństwa, wiarygodności w fantastyce jej wielbiciele oczekują powszechnie.
            Kiedy w fantastykę nie da się uwierzyć, kiedy budzi poczucie niezgodności i jest widocznie fałszywa, nie da się w nią wniknąć. Dystansowanie się do fantazji nie pozwala na zdystansowanie się do rzeczywistości, na tym polega problem czytelników fantastyki, którzy lubują się w eskapizmie. Ci zaś, którzy twierdzą, że nie próbują wcale traktować literatury jako miejsca ucieczki (w co trzeba uwierzyć, bo nawet w najpopularniejszym nurcie fantastyki istnieją światy nienadające się na kryjówkę przed choćby najokrutniejszą rzeczywistością), marzą o wiarygodności i spójności, bo inaczej mają poczucie obcowanie z czymś niemądrym.
            Nie można brać dosłownie słów wielbiciela fantastyki, który mówi,  że coś było dobre, choć wymaga zawieszenia niewiary. Nikt nie lubi zawieszenia niewiary. Taki komunikat oznacza tylko tyle, że dzieło jest zbyt głupie, żeby się przyznać do satysfakcji z obcowania z nim bez zastrzeżeń. Lub, że jest na tyle genialne, że udało się mu dokonać niemożliwego, kazało wierzyć w niewiarygodne.




[1]J.R.R. Tolkien,  JRR Tolkien: 'I never expected a money success', rozmowę przeprowadzili Charlotte i Dennis Plimmerowie, http://www.telegraph.co.uk/books/authors/tolkien-interview-its-easier-to-film-the-odyssey/, dostęp z dnia 27 października 2015.
[2] Wyjątkiem jest tu ,,realistyczne” science-fiction, które traktowane jest jako historia nie tyleż alternatywna, co możliwa, pewna zabawa w przewidywanie (tu warto wspomnieć na przykład wczesną powieść Lema, Astronauci, w której autor wdaje się w szczegóły techniczne działania rakiety). Jednak i ono, wraz z rozwojem technologii, przemienia się w zazwyczaj historię alternatywną, i to, niestety, raczej nie najlepszą.