poniedziałek, 14 marca 2016

Marcowe deszcze

W Aguas de Marco przeplatają się dwa ciągi skojarzeń. Po portugalsku kamyki i patyki występują w jednym szeregu ze śmiercią, po angielsku łuki rzeczne marzą o marcowych deszczach. Słuchałam głosu, który zakorzenił się w mojej głowie, gładkiego, niewinnego głosu Susannah McCorcle i wystukiwałam rytm o płyty chodnika.
I nagle zrozumiałam. Jest tak bardzo źle, bo część mojego ciała jest w Brazylii. Od kilku lat, z zaskakującą regularnością, w marcu nachodzi mnie smutek. Tak to przewidywalne, że zaczęłam to nazywać wiosennymi porządkami. Przetrwałam styczeń i jego Blue Monday, wynaleziony idiotycznym wzorem, zniosłam romantyczne szaleństwo lutego, które według niektórych powinno budzić we mnie cyniczną melancholię. I nadchodzi marzec. Dni są wyczuwalnie dłuższe, można już zaufać zieleni trawy.  A ja w końcu mam dość. Mogę próbować uzasadniać to niewiarygodnym ciągiem przypadków, które przynosiły mi kryzysy akurat w marcu. Ale  łatwiej uzasadnić to końcem lata.

W Brazylii właśnie kończy się lato. Deszczowe powodzie zalewają ulice, jak nie być smutną będąc w tej chwili w Brazylii. W Brazylii jest też dobre pięć godzin wcześniej niż tutaj, dlatego mam problemy z wczesnym chodzeniem spać i wczesnym wstawaniem, a przecież je lubię. Sami spróbujcie dzień w dzień kłaść się o dziewiętnastej i  budzić się o trzeciej. Kiedy cały świat wokół was funkcjonuje od ósmej do dwudziestej trzeciej. Spróbujcie przestać czuć się nieobecni, kiedy chodzicie na uczelnię we wschodniej Polsce a jesteście w Brazylii.
Pewnie nie byłabym szczęśliwsza w Brazylii. Wiem o niej właściwie tyle, że mówi się tam po portugalsku, w języku na raz miększym i bardziej szorstkim niż hiszpański, który trochę znam (jeżeli nie wierzycie, że coś może być na raz miększe i bardziej szorstkie, to znaczy, że nigdy nie mieliście luźno wydzierganego szalika z czystej, niemal surowej wełny). Znam kilka stereotypów i klisz, południowoamerykańskie, szalone miasta, karnawał w Rio i  dżungla amazońska. Nie twierdzę też, że tam należę. Mówię tylko, że najgorsze są miesiące schyłkowe, jak przetrwam tamtejszy koniec lata, to już do listopada, do tutejszego przedzimia, nie powinno być najgorzej. Jesień i zima są naprawdę piękne, jeśli umieć się nimi cieszyć.

Kończy się lato, trwa przedwiośnie. Próbuję zasnąć z kocem naciągniętym na głowę, nasłuchując papug i trujących żab trzepoczących się w moich żyłach.