W Aguas de Marco przeplatają się dwa ciągi
skojarzeń. Po portugalsku kamyki i patyki występują w jednym szeregu ze
śmiercią, po angielsku łuki rzeczne marzą o marcowych deszczach. Słuchałam głosu, który zakorzenił się w mojej głowie, gładkiego,
niewinnego głosu Susannah McCorcle i wystukiwałam
rytm o płyty chodnika.
I nagle zrozumiałam. Jest tak bardzo źle, bo część mojego
ciała jest w Brazylii. Od kilku lat, z zaskakującą regularnością, w marcu nachodzi
mnie smutek. Tak to przewidywalne, że zaczęłam to nazywać wiosennymi
porządkami. Przetrwałam styczeń i jego Blue Monday, wynaleziony idiotycznym
wzorem, zniosłam romantyczne szaleństwo lutego, które według niektórych powinno
budzić we mnie cyniczną melancholię. I nadchodzi marzec. Dni są wyczuwalnie
dłuższe, można już zaufać zieleni trawy. A ja w końcu mam dość. Mogę próbować uzasadniać
to niewiarygodnym ciągiem przypadków, które przynosiły mi kryzysy akurat w
marcu. Ale łatwiej uzasadnić to końcem
lata.
W Brazylii właśnie kończy się lato. Deszczowe powodzie
zalewają ulice, jak nie być smutną będąc w tej chwili w Brazylii. W Brazylii
jest też dobre pięć godzin wcześniej niż tutaj, dlatego mam problemy z wczesnym
chodzeniem spać i wczesnym wstawaniem, a przecież je lubię. Sami
spróbujcie dzień w dzień kłaść się o dziewiętnastej i budzić się o trzeciej. Kiedy cały świat wokół
was funkcjonuje od ósmej do dwudziestej trzeciej. Spróbujcie przestać czuć się
nieobecni, kiedy chodzicie na uczelnię we wschodniej Polsce a jesteście w
Brazylii.
Pewnie nie byłabym szczęśliwsza w Brazylii. Wiem o niej
właściwie tyle, że mówi się tam po portugalsku, w języku na raz miększym i
bardziej szorstkim niż hiszpański, który trochę znam (jeżeli nie wierzycie, że
coś może być na raz miększe i bardziej szorstkie, to znaczy, że nigdy nie
mieliście luźno wydzierganego szalika z czystej, niemal surowej wełny). Znam
kilka stereotypów i klisz, południowoamerykańskie, szalone miasta, karnawał w
Rio i dżungla amazońska. Nie twierdzę
też, że tam należę. Mówię tylko, że najgorsze są miesiące schyłkowe, jak
przetrwam tamtejszy koniec lata, to już do listopada, do tutejszego przedzimia,
nie powinno być najgorzej. Jesień i zima są naprawdę piękne, jeśli umieć się
nimi cieszyć.
Kończy się lato, trwa przedwiośnie. Próbuję zasnąć z kocem naciągniętym
na głowę, nasłuchując papug i trujących żab trzepoczących się w moich żyłach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz